I



Problemem Matyldy było to, że miłość jej życia – czekolada – okazała się być niewystarczająca do przetrwania, kiedy w grę wchodziło istnienie. „Jesteś z siebie zadowolona?” – zdawało się pytać. Prawda była taka, że Matylda miała 20 lat, studiowała na „Ujocie”, nie miała życia towarzyskiego i była wybitnie nieporadna. Odpowiedzią było więc stanowcze NIE.
Dziewczyna nie interesowała się niczym konkretnym. Skakała z tematu na temat, bo nijak nie potrafiła określić, o co konkretnie jej chodzi. Miała tak od 12 roku życia. Do 12 roku życia chciała być kosmetyczką i wszystko było proste. Potem postanowiła, że zostanie lekarzem – kosmonautą, jednocześnie. Chyba chciała leczyć ludzi na Marsie – sama już nie pamiętała. Teraz studiowała filologię angielską, bo okazało się, że mdleje na widok krwi i ma lęk wysokości.
- Matylda?
- Hmm?
- Co ty robisz?
Dziewczyna siedziała na okiennym parapecie swojego pokoju w akademiku – na trzecim piętrze, nawiasem mówiąc. Stopą zaczepiła o niedalekie krzesło, żeby pomagało jej jako tako utrzymać równowagę. Wychylała się, by móc spojrzeć okiem aparatu w niebo. Jej jasne włosy szalały na wietrze.
- Fotografuję chmury – odpowiedziała prosto.
Jej współlokatorka, Ada, stała w drzwiach i nie wiedziała, czy wzywać pomoc, czy nawrzucać przyjaciółce od idiotek. Z racji tego, że nie była pewna jakie pogotowie – ratunkowe czy psychiatryczne? – ma wezwać, wybrała drugą opcję.
- Zwariowałaś?! – wrzasnęła, a potem rzuciła wiązanką przekleństw w bliżej nieokreślony cel.
Ada skoczyła do przodu, by idiotkę wciągnąć do środka, ale Matylda, nadzwyczaj zwinnie – cudem chyba! – zeszła z parapetu i uśmiechnięta stanęła przed przyjaciółką.
- No, cześć.
Za to beztroskie „no, cześć!” Ada miała ochotę ją zabić.
- Idiotko! Wariatko! Chciałaś zginąć?! Przecież masz lęk wysokości!
- No, mam – potwierdziła grzecznie Matylda.
Jej współlokatorka stała jak wryta z szeroko otwartymi oczami, sapiąc i dysząc. Chyba próbowała coś powiedzieć, ale z jej czerwonych ust wydobywały się tylko głośne westchnienia pełne rozpaczy i złości. W końcu, całkowicie rozstrojona emocjonalnie, zamknęła oczy i opadła na pobliską kanapę – brzydką, pokrytą kapą ze wzorem w wielkie, kolorowe polne kwiaty.
- Ależ ty mnie nerwów kosztujesz – oświadczyła.
Matylda usiadła obok niej, ściskając w dłoniach aparat i starając się wyglądać na jak najbardziej skruszoną. Przy wzroście ponad metr osiemdziesiąt wyglądało to raczej komicznie.
Taki to już był kłopot z jej życiem – wzrost. Wielkość, wysokość, jakkolwiek to nazwać i tak brzmi okropnie – sto osiemdziesiąt sześć centymetrów u dziewczyny zawsze jest kłopotliwe.
- Przepraszam  - szturchnęła przyjaciółkę w ramię – Już nie będę.
Obie wiedziały, że to kłamstwo. „Już nie będę” zostało wypowiedziane także po tym, jak Matylda została zwolenniczką sportów ekstremalnych, zaklinaczką węży i elektrykiem. Możecie sobie tylko wyobrazić jak spektakularnie zakończyły się te sytuacje…
- Mam nadzieję – westchnęła Ada, z całej siły starając się wierzyć w dobre intencje przyjaciółki. Dotknęła opuszkami palców skroni i rozmasowała je wolno – Och, Boże – potrząsnęła czupryną ciemnych włosów - Zapomniałam, co chciałam powiedzieć…
Matylda uśmiechnęła się do siebie, wyłączyła aparat i odłożyła go na bok.
- Ach, wiem – jej przyjaciółka klasnęła w dłonie – Masz tydzień, żeby przerzucić się z obłoczków na ludzi, kochana. Zabieram cię na mecz.
- Co? – jęknęła Matylda – Po co?
Adrianna była fanką numer jeden polskiej siatkówki. Delecty Bydgoszcz, jeśli chodzi o ścisłość. Zbzikowała do tego stopnia, że wstawała nad ranem, żeby pojechać na drugi koniec kraju na mecz i wrócić przed końcem dnia. Matylda nijak nie potrafiła zrozumieć tej obsesji, ale póki Ada nie wyrzucała jej z mieszkania za dziwne hobby, jej przyjaciółka milczała i z kamienną twarzą znosiła wszystkie ekscytacje współlokatorki.
Adzie nie trzeba było wiele, żeby wpaść w euforię. Wystarczyło, że któryś z tych „gorących siatkarzy” poszedł do fryzjera i podciął końcówki, a chodziła zachwycona przez tydzień…
Adrianna wzruszyła ramionami. Była niższa niż jej przyjaciółka – od Matyldy wszyscy byli niżsi. Miała ciemnoblond włosy, które układały się w miękkie fale, duże, czarne oczy, uroczy uśmiech, sylwetkę, styl, klasę i seksapil. W dodatku była wszechstronnie utalentowana, błyszczała w towarzystwie i nie miała problemów ze swoimi rodzicami.
W skrócie – była wszystkim tym, czym nigdy nie była i nie będzie Matylda.
- Wyrwiesz się stąd – Ada uczepiła się jej ramienia i patrzyła błagalnie – Pooglądasz parę uderzeń w piłkę, pokarzesz się ludziom… Marta odpadła, bilety już kupione, a ty i tak nie masz nic do roboty. Idealnie. Posłuchaj… - dodała pośpiesznie, bo Matylda już otwierała usta, by zaprotestować - … ja wiem, że specjalnie nie interesujesz się już sportem, chociaż kto cię tam wie, może jeszcze zmienisz zdanie… W każdym razie, miło byłoby, gdybyś pojechała. Choćby ze względu na to, że nie masz przy sobie nikogo, a świat ma ci tyle do zaofiarowania! Jeśli nie przestaniesz zamykać się w czterech ścianach, skończysz jako stara panna ze stadem kotów. A ty nawet nie lubisz kotów! Wyobraź sobie tylko te ich małe, zwinne pazurki na swoim ciele! I te ciągłe wrzaski, kocie prychnięcia i spojrzenia pełne dezaprobaty! Koty będą cię nękać i drażnić dzień i noc, a przecież lubisz sobie trochę pospać… Pomyśl tylko, wszędzie te małe, podstępne bestie!
Matylda zamrugała i pokręciła głową starając się jak najszybciej odegnać natrętną wizję siebie samej za kilka lat. I kotów. Ugh, okropnych kotów!
- Mecz siatkówki ma mnie uratować przed kocią apokalipsą i staropanieństwem? – upewniła się dziewczyna.
Ada pstryknęła palcami.
- Dokładnie.

***

Tydzień później, zamiast fotografować chmury, które były tego dnia wyjątkowo piękne, jechała do Bydgoszczy. Po co? Żeby popatrzeć na kilku facetów w spodenkach, którzy odbijają piłkę, bo… bo tak. Jaki sens ma siatkówka?!
- Czemu ja to robię? – pomyślała Matylda.
Mijała właśnie szósta godzina w typowo polskim korku na typowo polskiej, dziurawej drodze z typowo polskimi, głośnymi i niecierpliwymi kierowcami. Dziewczyna była wciśnięta w tylne siedzenie. Z jednej strony napierał na nią ogromny plecak wypakowany niezdrową żywnością, która starczyłaby na dwa tygodnie, a nie na dwa dni. Z drugiej natomiast miażdżył jej ramię Romek i jego brzuch, który był tak wielki, że powinien mieć własne imię.
Adrianna, ciemnowłosy chochlik zdrajca, który zajął miejsce z przodu obok niesamowitej urody osobnika płci męskiej, Oskara, uśmiechnęła się szeroko, odwracając głowę do przyjaciółki.
- Rozchmurz się – poprosiła – Już niedaleko. Spodoba ci się, zobaczysz.
- Tak, pewnie tak – powiedziała Matylda, chociaż wszystko wewnątrz niej krzyczało „Nie, pewnie nie!”
Cóż, może przynajmniej uda jej się zrobić ładne zdjęcia…

***

Jeśli nie przepadasz za tłumem, naturalnym jest, że unikasz go jak ognia.
Jeśli dodatkowo masz przyjaciółkę, która stara się jak najczęściej otaczać tłumem, to – kochana! – masz problem. I możesz się spodziewać dokładnie takiej sytuacji: siedzisz na niewygodnym krzesełku, pośród wiwatującego tłumu na meczu, który nijak cię nie interesuje, drużyn, których na oczy wcześniej nie widziałaś - w dodatku grają oni w sport, którego ni w ząb nie ogarniasz. Gdyby tego było mało - do twojego ramienia przytula się (czytaj: miażdży cię) dwieście kilo żywej wagi o nieprzyjemnym zapachu.
W takiej sytuacji właśnie znajdowała się Matylda. Ściskała kurczowo w dłoniach aparat nawet nie próbując udawać zainteresowania.
W pewnym momencie, kiedy ogłoszono przerwę i półnagie kobiety wbiegły na boisko, zastępując siatkarzy i zaczęły skakać do ogłuszającej muzyki, nie wytrzymała. Podniosła się, zrzucając z siebie ramię Romana i szepnęła Adriannie, że musi do toalety.
Droga okazała się dużo trudniejsza, niż można się było spodziewać.
Pierwsze w kolejce do pokonania były małpy i ich mniejsze podopieczne – wszyscy byli strasznie ruchliwi, nadpobudliwi i głośni. Machali wszystkimi kończynami i próbowali rozmawiać, ale niewiele rozumieli ze swoich wrzasków. Następnie lwy i tygrysy – czujne i spokojne. Wpatrywały się w skupieniu w stronę przeciwnika, by wyczuć jego słabe strony. Potem gazele i hipopotamy, które biegły do wodopoju. Znowu kilka małp, papuga, zebra, żyrafa z lornetką na oczach, chichoczące hieny, które na pewno coś brały, goryle w swoim środowisku naturalnym… Ostatecznie, Matylda uderzyła w coś wysokiego, twardego i ciepłego.
- Przepraszam – wymamrotała i podniosła oczy.
„Coś” okazało się „kimś”. W dodatku bardzo przystojnym.
Matylda wpadła na muskularną pierś białej koszulki z numerem 11. Zastygła, jak woskowa figura – jak kompletna idiotka!, bo właściciel koszulki był śliczny. Ot, tak po prostu ją wmurowało na widok męskiej urody.
- Nic się nie stało – odpowiedział On, równie rozkojarzony co Matylda.
To dziwne, bo świat się zatrzymał, gdy spojrzeli sobie w oczy. Dosłownie na sekundę, jakby chciał się uważniej przyjrzeć tej scenie.
Myślicie, że trzeba być blondynką żeby robić głupstwa? Jesteście w błędzie – do tego potrzeba jasnego koloru włosów oraz ogromnej skłonności do niemyślenia w sytuacjach, kiedy wypadałoby pomyśleć. Matylda posiadała obie cechy.
Uniosła aparat i pstryknęła chłopakowi fotkę.
Oboje zamrugali, gdy błysnął ostro flesz.
- Gdzie podpisać? – zapytał nagle.
Matylda ocknęła się i zmarszczyła czoło, nic już nie rozumiejąc.
- Ale ja cię nawet nie znam – stwierdziła i poszła.

5 komentarzy:

  1. Ostatnie pięć linijek mnie zabiło. Nie żeby coś, : D

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za odwiedziny na obu moich blogach. Postaram się nadrobić zaległości tutaj w miarę szybko bo już lubię to opowiadanie za bohaterów;)
    Pozdrawiam,
    Marcy

    OdpowiedzUsuń
  3. Zakochałam się w ostatnich pięciu linijkach :D

    OdpowiedzUsuń
  4. NIE DOŚĆ ZE BYDGOSZCZ TO JESZCZE ANDRZEJ I ŁUKASZ !!! KOCHAM CIE ZA TO <3

    OdpowiedzUsuń